Jak niektórzy z Was wiedzą Maja swą przygodę z przedszkolem zaczęła pół roku temu. Miała wtedy zaledwie 2 lata i 3 miesiące (o naszych początkach możecie poczytać tu, tu i tu) Więc gdy zbliżał się pierwszy września byłam już zaprawioną w boju mamuśką. Jedyne czym się martwiłam to to, że Maja musi porzucić swoje wakacyjne zwyczaje spania do 10 i zacząć wstawać z kurami ;). Oprócz długiego porannego wychodzenia najpierw z łóżka, później z domu, które wprawiało mnie w dziką euforię, którą oczywiście kamuflowałam jak tylko umiałam wszystko poszło gładko i bezproblemowo. Maja poszła razem ze swoją starą grupą, więc nie było stresów związanych z nowymi twarzami. Ciocia też ta sama - uwielbiana przez Maję. Nie było płaczu, ani zgrzytania zębami. Dzielna ta nasza córka jak nie wiem :)
W tym roku nie ma już leżaków, z czego ja chyba nie do końca jestem zadowolona, za to Maja na tą wiadomość podskoczyła z radości wyżej niż pasikonik. Mam wrażenie, że w jej przekonaniu leżaki były najgorszym punktem programu, więc ich brak jest zdecydowanie na plus. Worek przedszkolaka pomniejszył się też o pampersy i smoczka, rzecz jasna.
Niestety są też ciemne strony. Zmieniłam pracę, a w związku z tym zaprowadzam Maję przed 8, a odbieram po 16 (często jako ostatnią!). Maja na szczęście zawsze jest wesoła i chyba to nie jest dla niej jakiś ogromny problem, ale mimo wszystko i tak kiepsko się czuję z tym, że musi być tak długo w przedszkolu.
Mniemam, że zaczęła też odreagowywać nową sytuację... po południami w domu. W związku z tym ostatnio mamy istny armagedon - ale o tym już w innym odcinku ;)