poniedziałek, 30 marca 2015

samodzielne ubieranie się

Kolejny przykład na to, że przedszkole przynosi wiele dobrego. Zaczęło się od misia, który to przebierany jest po milion razy dziennie. Najpierw pampers, koniecznie chusteczka nawilżona, kremik i piżamka. Co z tego, że dużo za duża, a misio w niej tonie :) 
Obecnie oprócz misia, Maja ubiera też siebie. W końcu jak twierdzi - "MUSI SAMA". I nie ma to tamto. Pomimo, że walka z ubraniami czasem jest dość ostra, a rękawy i nogawki nie zawsze ją słuchają - nie poddaje się i sprawia jej to ogromną frajdę. Czasem jej pomagam, choć nie zawsze mi na to pozwala ;) Sami spójrzcie.









Spodnie opanowała już prawie do perfekcji. Nad bluzeczkami ciągle pracujemy ;)


Tadaaaam!



A mnie znów rozpiera duma! ;)

wtorek, 24 marca 2015

Gdy czytanie to za mało ... czyli książeczka z magnesami

Jak wiecie, ostatnio choróbska dają się nam we znaki i zdecydowanie zbyt często zamykają w czterech ścianach. Staramy się urozmaicać ten czas, choć nie trudno się domyślić, że momentami wcale lekko nie jest ;)

Chciałabym Wam przedstawić jedną z naszych alternatyw. Gdy mamy już dość czytania i oglądania zwykłych książek Maja często prosi o podanie tej z "agnesikami". Jest to ciekawy pomysł,  w pełni angażujący dziecko. Co prawda przeznaczona jest dla dzieci od 3 r.ż., ale dwulatek ma nie mniejszą frajdę i nawet jeśli zdarza się słoniowi "wylądować" w klatce z tygrysem to tragedii z tego nikt nie robi ;) 
Maja swoje "agnesiki" dostała od Mikołaja na święta (z tego co wiemy, zaopatrzył się w Aldi) i nadal co jakiś czas chętnie po nie sięga. W środku znajduje się praktyczne pudełko na magnesy, dzięki czemu jeszcze nam nie poginęły (!). 
Myślę, że książeczka z magnesami jest też dobrym pomysłem na urozmaicenie podróży i podejrzewam, że naszą zabierzemy nie raz w trasę. 






PS. Wróciłyśmy do żywych :) Mam nadzieję, że tym razem na dłużej! 

Słonecznego dnia!

piątek, 20 marca 2015

miesiąc w przedszkolu, czyli rachunek zysków i strat

I pomyśleć, że miesiąc temu trzęsłam portkami na myśl o pierwszym dniu w przedszkolu Majki. Czas leci jak głupi. Jesteście ciekawi jak wygląda sytuacja? Oto krótki bilans:
- z 20 dni "roboczych" Maja chodziła do przedszkola 13, a 7 dni chorowała - masakra jakaś. Już wiem co to jest to słynne "chodzenie w kratkę, zwłaszcza na początku". U nas jak na razie jest książkowo - trochę chodzimy, by za chwilę wylądować zamknięci w czterech ścianach. Ot tak, żeby nudno nie było. Dla urozmaicenia. Boję się tylko, że w takim tempie - mimo wymieniania się z M. urlopu nam braknie do wakacji. W tym wypadku zdecydowanie potrzebuję monotonii. Marzy mi się wstawanie choć przez miesiąc bez gorączki, gila po pas i kaszlu. Takie skromne marzenia matki przedszkolaka ;) Dla przykładu w tej chwili jesteśmy uziemieni w domu - już 4 dzień. I niestety nic nie wskazuje na to, że w poniedziałek ruszymy dziarskim krokiem w stronę przedszkola.
-  Z dziennika przedszkolaka: 
  • Pierwsze 3 dni - cudowne. Maja dała popis wzorowego przedszkolaka. Ciągle uśmiechnięta, chętna do zabawy. Cud, miód, malina. Tylu pochwał dawno się nie nasłuchałam.
  • Czwarty dzień - poranek zaczyna od magicznych słów "nie chcę do przedszkola". Wcale nie chciałam tego słyszeć. Mimo wszystko jedziemy. Z nędznym humorem i łzami w oczach żegnamy się przed 9, by w takim samym nastroju przywitać się o 15. W domu okazuje się, że Maję dopada jakieś choróbsko. Piątek, sobota, niedziela w domu. Poniedziałek i wtorek też. A co będziemy sobie żałować!
  • Powrót po takiej przerwie ciężki. Nie obyło się bez łez i protestów przez kolejne 2 dni. Dzielnie powtarzałam, że w przedszkolu jest przecież super. Są koleżanki i koledzy. No i fajne zabawki. Musiałam mówić to głośno, by przekonać również siebie :) No bo wiecie, czasem w takich sytuacjach ma się ochotę rzucić wszystko, by tylko dziecku było dobrze. A pracy rzucić nie mogę. Wiadomo. Maję trapiły również leżaczki. Powtarzała, że "skończyła leżaczki". Tłumaczyłam więc, że wcale nie musi spać. Leżaczki są po to by odpocząć po zabawie, więc może sobie poleżeć. I chyba zaczęła przyjmować to na klatę. 
  • Po dwóch dniach burzy przyszło słońce. Nie będę Was kłamać, że Maja nie mogła się doczekać przedszkola. Nie. Codziennie pytała z nadzieją, czy zostanie w domku. Ale gdy słyszała, że dzisiaj idzie do przedszkola, a mama do pracy - zero protestu. Chyba stwierdziła, że szkoda energii. Po weekendzie było ciut gorzej, ale tylko, gdy zobaczyła przedszkole. Później cały tydzień (wow! c-a-ł-y tydzień) nie było żadnego problemu. Buzi w czółko, zapewnienie, że mama przyjedzie jak tylko skończy pracę i papa. Fajnie, nie?
  • Ostatni poniedziałek też był przyjemny - mimo przerwy weekendowej obyło się bez łez. Już nie było smutków. Pomyślałam - jesteśmy na dobrej drodze. A tu masz. We wtorek Maja wstała z gorączką. I karuzela się kręci. Jak wspomniałam wyżej - kurujemy się 4 dzień. Czuję po kościach, że tym razem powrót będzie znów ciężki. Jak nauczyć dziecko systematyczności, oswoić z "rytuałem" przedszkola jak choroby robią nam takie psikusy?! Bez sensu.
Reasumując, pomijając te cholerne choróbska, gdy zobaczyłam zdjęcia z przedszkola wymiękłam. Kocham tego mojego przedszkolaka i duma mnie rozpiera! 




Pierwsza praca plastyczna Mai




Oby kolejny miesiąc był dla nas bardziej łaskawy...

sobota, 14 marca 2015

Mamuś!

Jeszcze do niedawna trwał sezon na tatę. Mamusia koiła smutki, tuliła od czasu do czasu, ale to tatuś grał pierwsze skrzypce. To z nim Maja usypiała, to jego wołała w nocy, gdy się przebudziła. To z nim najchętniej wykonywała wszelkie codzienne czynności i właśnie jego wybierała do zabaw. Czasem patrzyłam na to z zazdrością, ale też z dumą jak ta dwójka świetnie się dogaduje. To mega cudowne uczucie, gdy widzisz maleńką bezbronną dziewczynkę wpatrzoną w swojego tatę jak w obrazek. Kiedy może na niego liczyć, w każdej sytuacji. Który potrafi rozśmieszyć do upadłego i utulić do snu. 
Ostatnio jednak trendy się zmieniły. Znów to ja mam swoje 5 minut. I wiecie co? Mimo, że czasem gdy słyszę sto pięćdziesiąty piąty raz w ciągu minuty "mamuś" i przechodzą mnie ciarki, a w głowie nasuwa się myśl "co? znowu ja?" - to tak bardzo kocham ten czas. Kocham być tą naj w tym momencie. Kocham tulić ją do snu, całować bolącą rączkę. Kocham być mianowana do przeczytania książki czy pójścia z nią do toalety. Lubię jak chce coś koniecznie tylko "z mamusiem". 
Mimo, że to raczej oczywiste, uświadomiłam sobie jak oboje jesteśmy dla Niej ważni. Że mimo różnych momentów, trendów i sezonów bez nas ani rusz :) I to właśnie jest piękne!









wtorek, 10 marca 2015

luty w kratkę

Luty w naszym obiektywie:
- przyszła, pokusiła, pokazała swoje najpiękniejsze oblicze i odeszła. Ponoć robi miejsce wiośnie. Jednodniowa zima była całkiem fajna!
- było kontrastowo - szaro za oknem, kolorowo na talerzach,
- pływaliśmy trochę statkiem w wannie - (co z tego, że z koszyczka na kosmetyki!), trochę na basenie,
- było odrobinę tłusto - zwłaszcza w pewien czwartek,
- i miłośnie - w końcu luty to miesiąc zakochanych! ;)



wtorek, 3 marca 2015

dwulatek w teatrze

W naszym mieście interesujących miejsc bądź eventów skierowanych dla rodzin z dziećmi jest jak na lekarstwo.  Trzeba się nieźle nagłówkować, żeby wymyślić jakąś ciekawą rozrywkę dla szkraba. Gdy natknęłam się gdzieś na informację o spektaklu "NIEBOskłon" stworzonym przede wszystkim dla dzieci w wieku od paru miesięcy do trzech lat od razu wiedziałam, że nie może nas tam zabraknąć. Trzeba korzystać z okazji - w końcu jak wspomniałam, takie inicjatywy nie zdarzają się u nas szczególnie często. 
Spektakl odbywał się w teatrze, w kameralnej i przytulnej przestrzeni wyłożonej dookoła poduchami, na których siedziały dzieci razem z rodzicami. Całe przedstawienie było dosłownie na wyciągnięcie ręki. 
Czy warto zabrać dwulatka do teatru? To był nasz pierwszy raz, ale jeśli będą kolejne tego typu spektakle, w ogóle nie będę się zastanawiać. Maja do dziś wspomina jak było w "atrum". I mówi, że chce jeszcze - a to chyba najlepsza rekomendacja ;)
Jak pisali autorzy można było "pochylić się nad niebem i zanurkować w chmurach. Wyruszyć wspólnie w podróż do powietrznego świata, w którym każdy poczuje się lekko i bezpiecznie. Odkryć co znajduje się po drugiej stronie tęczy, poczuć dotyk słońca, pogłaskać mięciutkiego cumulusa i posłuchać jak dźwięczy delikatny deszczyk". 
Ku mojemu zdziwieniu na przedstawienie przychodzili rodzice z maluchami na rączkach, które były równie zaciekawione jak Maja. W końcu cały czas coś się ruszało, dźwięczało, świeciło. Nawet prawdziwy deszczyk padał.
Proszono też, by nie hamować naturalnych reakcji dzieci, takich jak płacz, śmiech, słowa czy gaworzenie. Dzieci mogły wyrażać swobodnie swoje emocje. Nie ukrywam, że po takiej informacji i ja poczułam większy luz, w końcu sama do końca nie wiedziałam jak zareaguje Majka.

Zdjęcia z internetu.




Jak widać na zdjęciu poniżej, w pewnym momencie aktorka "zasnęła", Maja zaciekawiona spytała dość wyraźnym szeptem:
- mamuś, a co ta Pani robi?
- chrapie - odpowiedziałam po cichu,
- chrapie jak tatuś? - zdemaskowała siedzącego obok tatę, na tyle głośno by pół sali mogła wybuchnąć śmiechem. 


Po przedstawieniu dzieci mogły wreszcie poczuć się jak gwiazdy i wejść na scenę, bawiąc się wszystkimi rekwizytami. W pewnym momencie rozbrzmiały gromkie brawa, traf chciał, że Maja była wtedy na środku sceny. Pomyślała chyba, że brawa są dla niej - wierzcie mi mina i zawstydzenie na jej twarzy osiągnęły absolutne apogeum. Już nie mogę się doczekać przedszkolnych przedstawień :D



P.S. My chorujemy nadal...