sobota, 30 listopada 2013

sesja fotograficzna niemowlaka

Mamy to szczęście, że Chrzestny Mai jest profesjonalnym fotografem. Dzięki temu oprócz moich niezdarnych i robionych często w pośpiechu fotek, mamy wspaniałe pamiątki w postaci zdjęć doskonałej jakości. Za Jego namową zdecydowaliśmy się na małą sesję fotograficzną niespełna 2 miesięcznej Mai. Jest to wspaniała pamiątka - każdemu serdecznie polecam! Oto jej namiastka:





I oczywiście mała reklama (trzeba przecież wspierać rodzinę ;)) - jeśli chcecie się przekonać jakim wspaniałym fotografem jest Chrzestny Mai zapraszam do odwiedzenia Jego stronki: www.glamour-studio.pl

piątek, 29 listopada 2013

mama-panikara?

Jedyne z czym mogę się nie zgodzić, to to, że jestem panikarą. Zwykle do wszystkiego podchodzę ze stoickim spokojem (chyba, że chodzi o zgubienie telefonu, który i tak znajduję po chwili w zakamarkach torebki ;).
W kwestii dziecia mego zwykle jestem opanowana. Wszyscy naokoło powtarzają: "uważaj bo się przewróci", "trzymaj stolik za róg bo zaraz walnie głową", "łap ją, bo zaraz uderzy się o szafkę" i takie tam. Może to trochę brutalne, ale wiem, że i tak nie dam rady zapobiec każdemu guzowi, zadrapaniu, siniakowi, a maluch bez takich śladów to jak żołnierz bez karabinu ;) Nie biegam ciągle za Małą, odtorowując jej przejście, co by się nie przewróciła, nie zabezpieczam rogów szafek czy stolików, co by w głowę się nie uderzyła. Przecież musi nauczyć się być ostrożna. Świat nie jest obity puchowymi poduchami i niestety czasem boli zderzenie się z rzeczywistością. I nie wiem czy dzięki temu, że uczę Maję upadków - jeszcze nigdy, przenigdy (odpukać w niemalowane) w całej swej karierze roczniaka - nie nabiła sobie żadnego guza :) Choć pewnie bez tego się nie obejdzie!
Inaczej jest jednak w przypadku, gdy Maja jest daleko. I taka sytuacja:
Tatuś zabrał ją dzisiaj do babci (30 km od domu). Od kiedy wróciłam do pracy w czerwcu Majką opiekuje się moja siostra. Nie pracuję na cały etat więc jest to zaledwie (choć dla mnie i tak sporo ;)) 6 h dziennie. I kiedy Maja jedzie na cały dzień do babci i do chrzestnej to brak jakiejkolwiek informacji o tym czy wszystko w porządku wywołuje u mnie przyspieszone bicie serca. Ciągle myślę, czy na pewno zjadła o danej porze, czy kaszka ma taką konsystencję jaką Maja lubi najbardziej, czy jej picie nie będzie za chłodne/za gorące, czy będzie umiała tam zasnąć. Mimo tego, że wiem że ma tam cudowną opiekę i lubi tam jeździć to i tak czuję się jakoś nie swojo.

A oto kilka zdjęć z ostatniego spacerku po Parku Przyjaźni kiedy jeszcze nie było tak szaro, buro i ponuro.. Złota piękna jesieni gdzie Cię wywiało?




Cip cip, taś taś..
Pewnie niedługo staw będzie już zamarznięty... brrr!

P.S. Wczoraj minął dokładnie roczek kiedy dostaliśmy klucze do naszego małego gniazdka :) Ojjj jacy to byliśmy szczęśliwi :)))

wtorek, 26 listopada 2013

Od końca

Już od ponad tygodnia mam roczniaka w domu. Ojj tak - to brzmi dumnie :)
Impreza roczkowa odbyła się w gronie najbliższych. Co prawda było nas prawie 20 osób (ledwo się pomieściliśmy ;)), ale nie mogłam nikogo pominąć :) Z resztą dla wszystkich tych osób było naturalne być w tym dniu razem z Mają.

Dzielimy się tatuś, dzielimy!

mmm całkiem dobry ten torcik!

Będę księgową... albo nie! Może znaną aktorką i będę rozdawać autografy? ;-)

Humorki dopisywały! Było się też czym bawić.


Hej paparazzi! Autografy później!
Ale balony! To dopiero coś!

Było przednio. Ostatni goście wyszli po 23.. a Jubilatka - jako, że bardzo towarzyska wytrzymała do samego końca. 

Kochanie, powiem Ci w sekrecie - to był najpiękniejszy rok w moim życiu. 





poniedziałek, 25 listopada 2013

15.11.2012

Była godzina 2..może 3 w nocy. Coś zaczęło mnie kłuć. W pierwszym momencie zignorowałam to, przecież w ciąży takie historie się zdarzają. Jednak za jakiś moment znów to samo. To nie były Twoje kopniaki. Po całym ciele przeszły mnie dreszcze. Wiedziałam. Zaczyna się. Ale czy na pewno jestem już na to gotowa? Jeszcze parę godzin temu nie mogłam się doczekać. No nic... to Ty dyktowałaś warunki. Chwilę jeszcze leżałam.. czekałam. Może minie. Ale nie mijało. Zegarek w rękę i odliczanie. Tak! Powtarza się. To na pewno skurcze. Czas obudzić M. Do dziś nie wiem co myślał sobie tata. Starał się być opanowany, liczył czas od skurczu do skurczu. Poszłam się wykąpać. Zaglądał do mnie do łazienki - ze stoperem w ręku. Ale, że odpowiedzialny tatuś Ci się trafił kochanie, powysyłał jeszcze dyspozycje - wiedział, że rano nie będzie w stanie tego zrobić ;-)
Dopakowaliśmy torbę, tata zrobił sobie kanapki - porodówkowe MUST HAVE i rura do szpitala. Dotarliśmy około 6. Dostaliśmy swój pokój - nie powiem, żebym czuła się jak w domu - aczkolwiek po zwiedzaniu na szkole rodzenia było jakoś bardziej swojsko. Wiedziałam gdzie, co i jak. Albo raczej - domyślałam się. Rozwarcie jakieś 2 cm. Położna mówi do M., że może jechać do domu bo jeszcze trochę to potrwa. Chyba śniła, że Go puszczę! Z resztą - wiedziałam, że nie zostawi mnie samej. Powoli wszystko się rozkręcało. Nie będę wdawała się w szczegóły - ale sam proces nie był zbyt przyjemny. Skurcze były momentami nie do wytrzymania, a przykłucie mnie do ktg sprawiało, że jeszcze bardziej chciało mi się wyć. Dobrze, że mogłam od czasu do czasu wstać. Prysznic też dawał ulgę. W międzyczasie przywieźli drugą rodzącą - 2 godzinki i po sprawie. Gdy usłyszałam płacz dzieciątka - płakałam razem z nim. Tak bardzo chciałam już mieć to za sobą. Niestety nie zanosiło się, na taki ekspres. Raz skurcze się nasilały.. za chwilę słabły. Miałam być dzielna - jednak momentami nie dawałam rady. Tatuś był cały czas ze mną - bez niego na pewno nie dałabym rady. Trzymał mnie za rękę - choć jak mi później powiedział najchętniej uciekł by z tamtąd. Nie mógł znieść tego widoku, tego, że nie może mi w tej chwili ulżyć. Ale był. I to było najważniejsze. Mijały godziny.. ból był nie do zniesienia, ale wiedziałam że jeszcze chwilka i Cię zobaczymy. Nawet gaz rozweselający nie pomagał. Zaczęłam błagać o cesarkę - nie mogłam już wytrzymać. Było już po 17. Wreszcie lekarz orzekł - niewspółmierność porodowa - cesarka. Pożegnałam się z M. - wiedziałam, że za chwilę nasze życie zmieni się już na zawsze. Jeszcze tylko znieczulenie podane podczas skurczu (wytrzymać taki skurcz na bezruchu to nie lada wyczyn!) i zero bólu.. nic nie czułam. Później już było tylko kojąco i przyjemnie. Wiem, że to brzmi trochę jak matrix - operacja cesarskiego cięcia a tu same przyjemności. Ale tak! W porównaniu z wszystkimi bólami, skurczami i badaniami na porodówce poczułam się prawie jak w SPA ;) Zero bólu, tylko dziwne szarpanie - luźne rozmowy lekarzy, śmiechy - chichy. Czułam się pewnie w ich rękach. Za chwilkę usłyszałam - dziewczynka! Ale włosy! 18:05. Poczułam jak łzy lecą mi po policzkach. Pokazali mi Cię na momencik. Czarnula kochana. Nasza dziewczynka, nasze dziecko. Za chwilkę byłyśmy już na sali. Ty w swoim łózeczku, pod lampą. Ja obok w łóżku. Nie mogłam się ruszać, ale tatuś zrobił mi zdjęcie. To zdjęcie.

sobota, 23 listopada 2013

brzuszkowo.

Jeszcze niecały miesiąc byłaś tylko moja..
 Tatuś nie mógł się Ciebie doczekać.. prawie tak samo jak ja! ;-) Często wieczorami myśleliśmy sobie jak to będzie jak będziesz z nami. Jak będziesz leżeć obok, uśmiechać się, wtulać. Jak będziesz na siłę otwierać nam oczy i budzić nas, bo przecież już czas na zabawę.


Tak bardzo nieświadomi byliśmy tego co nas czeka.. Jednak przeszłaś nasze najśmielsze oczekiwania. To co czujemy, gdy jesteś z nami jest nie doopisania. Na nudę to narzekać nie możemy ;-) Już nawet nie pamiętamy jak to było, gdy Cię nie było. 
Brzuszek rósł szybko. Ale lubiłam ten stan. Dumna byłam, że Cię tam noszę. Śmiali się ze mnie, że najpierw widać długo długo brzuch, a później szła Ola. Przytyłam prawie 20 kg, mimo wszystko kochałam te kilogramy.

Miałaś przyjść na świat 14.11.2012.. jednak spóźnialska jesteś po mamusi! (nie ma to jak wejście, a raczej wyjście smoka ;-)) Dzień później byłaś już z nami..