poniedziałek, 25 listopada 2013

15.11.2012

Była godzina 2..może 3 w nocy. Coś zaczęło mnie kłuć. W pierwszym momencie zignorowałam to, przecież w ciąży takie historie się zdarzają. Jednak za jakiś moment znów to samo. To nie były Twoje kopniaki. Po całym ciele przeszły mnie dreszcze. Wiedziałam. Zaczyna się. Ale czy na pewno jestem już na to gotowa? Jeszcze parę godzin temu nie mogłam się doczekać. No nic... to Ty dyktowałaś warunki. Chwilę jeszcze leżałam.. czekałam. Może minie. Ale nie mijało. Zegarek w rękę i odliczanie. Tak! Powtarza się. To na pewno skurcze. Czas obudzić M. Do dziś nie wiem co myślał sobie tata. Starał się być opanowany, liczył czas od skurczu do skurczu. Poszłam się wykąpać. Zaglądał do mnie do łazienki - ze stoperem w ręku. Ale, że odpowiedzialny tatuś Ci się trafił kochanie, powysyłał jeszcze dyspozycje - wiedział, że rano nie będzie w stanie tego zrobić ;-)
Dopakowaliśmy torbę, tata zrobił sobie kanapki - porodówkowe MUST HAVE i rura do szpitala. Dotarliśmy około 6. Dostaliśmy swój pokój - nie powiem, żebym czuła się jak w domu - aczkolwiek po zwiedzaniu na szkole rodzenia było jakoś bardziej swojsko. Wiedziałam gdzie, co i jak. Albo raczej - domyślałam się. Rozwarcie jakieś 2 cm. Położna mówi do M., że może jechać do domu bo jeszcze trochę to potrwa. Chyba śniła, że Go puszczę! Z resztą - wiedziałam, że nie zostawi mnie samej. Powoli wszystko się rozkręcało. Nie będę wdawała się w szczegóły - ale sam proces nie był zbyt przyjemny. Skurcze były momentami nie do wytrzymania, a przykłucie mnie do ktg sprawiało, że jeszcze bardziej chciało mi się wyć. Dobrze, że mogłam od czasu do czasu wstać. Prysznic też dawał ulgę. W międzyczasie przywieźli drugą rodzącą - 2 godzinki i po sprawie. Gdy usłyszałam płacz dzieciątka - płakałam razem z nim. Tak bardzo chciałam już mieć to za sobą. Niestety nie zanosiło się, na taki ekspres. Raz skurcze się nasilały.. za chwilę słabły. Miałam być dzielna - jednak momentami nie dawałam rady. Tatuś był cały czas ze mną - bez niego na pewno nie dałabym rady. Trzymał mnie za rękę - choć jak mi później powiedział najchętniej uciekł by z tamtąd. Nie mógł znieść tego widoku, tego, że nie może mi w tej chwili ulżyć. Ale był. I to było najważniejsze. Mijały godziny.. ból był nie do zniesienia, ale wiedziałam że jeszcze chwilka i Cię zobaczymy. Nawet gaz rozweselający nie pomagał. Zaczęłam błagać o cesarkę - nie mogłam już wytrzymać. Było już po 17. Wreszcie lekarz orzekł - niewspółmierność porodowa - cesarka. Pożegnałam się z M. - wiedziałam, że za chwilę nasze życie zmieni się już na zawsze. Jeszcze tylko znieczulenie podane podczas skurczu (wytrzymać taki skurcz na bezruchu to nie lada wyczyn!) i zero bólu.. nic nie czułam. Później już było tylko kojąco i przyjemnie. Wiem, że to brzmi trochę jak matrix - operacja cesarskiego cięcia a tu same przyjemności. Ale tak! W porównaniu z wszystkimi bólami, skurczami i badaniami na porodówce poczułam się prawie jak w SPA ;) Zero bólu, tylko dziwne szarpanie - luźne rozmowy lekarzy, śmiechy - chichy. Czułam się pewnie w ich rękach. Za chwilkę usłyszałam - dziewczynka! Ale włosy! 18:05. Poczułam jak łzy lecą mi po policzkach. Pokazali mi Cię na momencik. Czarnula kochana. Nasza dziewczynka, nasze dziecko. Za chwilkę byłyśmy już na sali. Ty w swoim łózeczku, pod lampą. Ja obok w łóżku. Nie mogłam się ruszać, ale tatuś zrobił mi zdjęcie. To zdjęcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz