To, że tuż po urlopie macierzyńskim będę wracać do pracy było dla mnie naturalne - bo chciałam, bo musiałam, bo nie było wyboru. Niestety nie załapałam się na roczny urlop, musiało mi wystarczyć jakieś 7 miesięcy, łącznie z wykorzystaniem zaległego urlopu. Króciutko. Nie ukrywam - było mi z początku bardzo ciężko. Zresztą nadal jest, zwłaszcza gdy Maja nie chce mnie puścić rano za drzwi. Często muszę wymykać się po cichu, by nie widziała. Serce mi się kraja, choć wiem, że przeżywa moje wyjście tylko chwilkę, a za moment zajęta jest już zabawą z ciocią. Po pracy pędzę szybko do domu. Przez okno macha mi mała rączka, a na klatce słyszę już piski radości. Jeszcze tylko parę schodków i ogromny uścisk wita mnie w drzwiach. Uwielbiam tę chwilę!
Moje wczorajsze zatrucie pokarmowe, które ujawniło się w nocy (koszmar!), a dzięki któremu niespodziewanie zostałam w domu uświadomiło mi jak wiele tracę na co dzień. Maja nie odstępowała mnie na krok, razem jadłyśmy, piłyśmy herbatkę, ogarniałyśmy mieszkanie. Było jakoś inaczej niż w weekend. Widziałam jak bardzo jest zadowolona, że zostałam w domu. Siadała obok kładąc rączkę na mojej buzi i powtarzała: "mamuś, mamusia", jakby namacalnie sprawdzała czy to na pewno ja. Iskierki szczęścia w jej oczach mówiły same za siebie. Kocham ją nad życie!
Mimo bólu brzucha udało nam się nawet wyskoczyć na mały spacer. No nie mogłam się powstrzymać, patrząc na te cudowne promyki słońca odbijające się o okno ;)
Maja ma na sobie: /czapka, ocieplacze - h&m/ kurtka - reserved/ legginsy, buty - lidl/