czwartek, 30 października 2014

krótka pauza.

To, że tuż po urlopie macierzyńskim będę wracać do pracy było dla mnie naturalne - bo chciałam, bo musiałam, bo nie było wyboru. Niestety nie załapałam się na roczny urlop, musiało mi wystarczyć jakieś 7 miesięcy, łącznie z wykorzystaniem zaległego urlopu. Króciutko. Nie ukrywam - było mi z początku bardzo ciężko. Zresztą nadal jest, zwłaszcza gdy Maja nie chce mnie puścić rano za drzwi. Często muszę wymykać się po cichu, by nie widziała. Serce mi się kraja, choć wiem, że przeżywa moje wyjście tylko chwilkę, a za moment zajęta jest już zabawą z ciocią. Po pracy pędzę szybko do domu. Przez okno macha mi mała rączka, a na klatce słyszę już piski radości. Jeszcze tylko parę schodków i ogromny uścisk wita mnie w drzwiach. Uwielbiam tę chwilę! 
Moje wczorajsze zatrucie pokarmowe, które ujawniło się w nocy (koszmar!), a dzięki któremu niespodziewanie zostałam w domu uświadomiło mi jak wiele tracę na co dzień. Maja nie odstępowała mnie na krok, razem jadłyśmy, piłyśmy herbatkę, ogarniałyśmy mieszkanie. Było jakoś inaczej niż w weekend. Widziałam jak bardzo jest zadowolona, że zostałam w domu. Siadała obok kładąc rączkę na mojej buzi i powtarzała: "mamuś, mamusia", jakby namacalnie sprawdzała czy to na pewno ja. Iskierki szczęścia w jej oczach mówiły same za siebie. Kocham ją nad życie! 

Mimo bólu brzucha udało nam się nawet wyskoczyć na mały spacer. No nie mogłam się powstrzymać, patrząc na te cudowne promyki słońca odbijające się o okno ;)




















Maja ma na sobie: /czapka, ocieplacze - h&m/ kurtka - reserved/ legginsy, buty - lidl/

wtorek, 28 października 2014

Majka na imprezie

Niedzielne południe. Ważny dzień dla nowego członka naszej rodziny - chrzest Lenki - córki mojej szwagierki. O mszy rozpisywać się nie będę, bo mimo, że to najważniejsza część tego dnia, nie o tym ma być post. Notabene Majka w kościele jak aniołek w ramionach babci. Mama służy za fotografa, tata jest chrzestnym. Po mszy oczywiście poczęstunek w pobliskiej restauracji. Wszyscy się uśmiechają, wyciągają rączki, dają buziaki na powitanie. Zgiełk i chaos. 
- Jak masz na imię?
- Ale jesteś słodka!
- chodź na rączki.
Gdzieś pomiędzy Ona. Lekko zmieszana i zawstydzona. Mocno uczepiona maminej kurtki. Siada na krzesełku obok. Najchętniej nie ruszałaby się z niego w ogóle. No chyba, że na kolana do mnie lub taty. 
Mogłaby tak cały dzień, najlepiej po cichutku, by nikt Jej nie widział i o nic nie prosił. Byłam lekko zszokowana, po ostatnich próbach tzw. buntu dwulatka ktoś podmienił mi dziecko :)


Ale gdyby głębiej się nad tym zastanowić czy jest w Jej zachowaniu coś dziwnego? Ja sama nie lubię być w centrum zainteresowania, krępują mnie sytuacje, gdy wiele par oczu skierowanych na mnie wysłuchuje mojego monologu. Także córa - masz to zdecydowanie po mnie! 
Daleka też jestem od tego, by wypychać Maję siłą, by do kogoś szła, by coś powiedziała. Skoro nie chce, nie mam zamiaru Jej stresować. Jeśli czuje się w danej chwili najlepiej w ramionach mamy, nikt mi Jej nie wyrwie :)






Zauważyłam, też że Jej nieśmiałość maleje wprost proporcjonalnie do ubywającej liczby gości. Maja zdecydowanie lepiej czuje się w mniejszych skupiskach ludzi, a już najlepiej, gdy jest pośród tzw. swoich. Wtedy można najlepiej Ją poznać (choć tak naprawdę znamy Ją tylko my - rodzice :)).













Jestem bardzo ciekawa jak Wasze dzieci zachowują się na tego typu uroczystościach! Są raczej wycofane czy lubią być w centrum zainteresowania? :)

FOLLOW ME ON FB

piątek, 24 października 2014

spacer z dwulatką

Wierzyć się nie chce, że jeszcze w ubiegłą niedzielę zrzucaliśmy okrycia wierzchnie, bo ciepło. Dzisiaj jadąc do pracy termometr wskazywał 2 stopnie! Bardzo poważnie zaczynam myśleć o wyjęciu zimowej kurtki. Chyba czas się z nią przeprosić. A może lepiej przeczekać, może lepiej nie kusić losu i nie przywoływać nieświadomie zimy? 


















Wspólnych spacerów niestety coraz mniej. Dzień jest coraz krótszy, więc gdy wracamy z pracy za chwilę jest już ciemno. Ciemno i zimno. Nadrabiamy zatem w weekendy. 

Jak wyglądają nasze spacery?
Różnie. Czasem jest to pogoń za dzieckiem, czasem żółwie tempo. Jak Maja "uczepi się" jakiegoś drzewka czy krzewu przystanek na co najmniej 10 minut murowany. Potrafi być tak czymś zafascynowana, że za nic nie idzie jej od tego odciągnąć. Swoją drogą to niesamowite, że takie małe, z pozoru zwyczajne rzeczy potrafią zainteresować dziecko. Szeleszczące na gałązkach liście... małe kulki na krzaczkach...magia :)
10 metrów potrafimy iść pół godziny.

Co z wózkiem?
Wózek to czasem konieczność, jeśli chcemy przejść więcej niż 100 metrów w ciągu jednego dnia :) Majka chętnie w nim jeździ pod warunkiem, że na spacer nie idzie z rodzicami. Z nami to już inna bajka. Wie, że gdy jesteśmy w dwójkę to jedno może prowadzić furę, a drugie za nią biegać, więc korzysta. 
Czasem jednak udaje się i wsiada. A jak nie? Jak nie, to po prostu, gdy się zmęczy mówi:
- Majeczka "męczona", na rączki.
I tyle. Wtedy słodki ciężar na rączki i spacer z obciążeniem. Zamiast hantli, świetnie wzmacnia mięśnie. 

A jak u Was wyglądają spacery?